Rozmowa ze Sławomirem Brzózkiem

Rozmowa ze Sławomirem Brzózkiem, ekspertem w obszarze Zrównoważonego Rozwoju, ESG i CSR z ponad 25-letnim doświadczeniem, konsultantem, trenerem i szkoleniowcem, wykładowcą akademickim (Uczelnia Łazarskiego, Krakowska Szkoła Biznesu, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie i Szkoła Główna Handlowa)
Redakcja: „Mocny kryzys w recyklingu tworzyw!” – alarmował Pan publicznie kilka miesięcy temu. Czytamy: „Kryzys w sprzedaży surowców wtórnych ujawnia się z całą mocą. Wygląda na to, że recyklerzy mogą nie dotrwać do czasów >>zamknięcia pętli<< i obligatoryjnego wprowadzenia GOZ”. Co to w praktyce oznacza, czy sytuacja się poprawiła?
Sławomir Brzózek: Ten alarm dotyczył szczególnie istotnego aspektu recyklingu tworzyw sztucznych – wykorzystania odzyskanych dzięki temu surowców, a mój szczególnie kasandryczny ton dotyczył kwestii nie organizacji procesów, ale kryzysu przywództwa, kryzysu liderskiego w zarządzaniu tą ważną sytuacją.
Mówiąc w uproszczeniu, ale obrazowo: bez popytu na tworzywa sztuczne z recyklingu branża przetwarzania ma narastający problem zalegających zapasów (bo przecież musimy zbierać i przetwarzać, aby osiągnąć poziomy odzysku i recyklingu!). Z jednej strony prowadzi to do zagrożenia łamania prawa, nie można bowiem w procesach zagospodarowania odpadów gromadzić i przetrzymywać materiałów grożących samozapłonem, a z drugiej strony zmniejsza możliwości finansowe i jakość całego systemu – nie tylko przetwarzania, ale i zbierania odpadów z tworzyw sztucznych.W konsekwencji prowadzi to do konstatacji, że ogólnie nie opłaca się ani przetwarzać, ani zbierać tworzyw, bo w ostatecznym rozrachunku tworzywa sztuczne z recyklingu są za tanie, a rosną koszty całego procesu. Niestety, niewiele się przez ten czas zmieniło.
Kluczowe w mojej opinii jest dopracowanie regulacji związanych z Rozszerzoną Odpowiedzialnością Producenta, bo to fundamentalna kwestia dla właściwego i efektywnego funkcjonowania m.in. finansowania procesów zbierania i przetwarzania odpadów, a także wykorzystania surowców wtórnych w produkcji. Jak w soczewce widać to teraz w dyskusji wokół systemu kaucyjnego. Poszczególni interesariusze i uczestnicy tego systemu ciągle zwracają uwagę na te same kwestie, o których rozmawiali przez lata przed przyjęciem ustawy. Kluczowe problemy i wątpliwości pozostały nierozwiązane. Może właśnie dlatego, że stawiamy wóz przed koniem? Zamiast dopracować i uregulować system – systemowo, zaczynając od kwestii kluczowych, dających właściwą podstawę, to my w poszczególnych zadaniach systemu dajemy protezy i atrapy.
I dlatego mówię o kryzysie przywództwa: bo zrozumienie celu i logiki zadania i zaprogramowanie procesu zbudowania rozwiązania właściwego i skutecznego jest zadaniem dla lidera zadania. A u nas lidera nie widać. Widać za to jak skutecznie procesem zarządzają poszczególni uczestnicy, kierując się oczywiście – tak jak postrzegają swoją rolę i granice odpowiedzialności – swoimi partykularnymi branżowymi interesami. Trudno ich za to winić, raczej trzeba mieć pretensje do właściciela procesu, że na to pozwala. Żeby było jasne: lider tego zadania, czyli strona rządowa, postępuje tak od wielu lat, to nie jest kwestia ostatnich miesięcy.
Redakcja: Jednym z kluczowych czynników decydujących o budowie nowych przedsiębiorstw na terenie UE jest zasilanie ich w 100 proc. energią bezemisyjną. Tymczasem spalanie węgla przekłada się na wysoką emisyjność polskich firm. W czerwcu br., aby wyprodukować 1 MWh energii trzeba było wyemitować w naszym kraju 810 kg dwutlenku węgla (dla porównania w Niemczech, odpowiednio 310 kg, a we Francji zaledwie 20 kg). Jak zmienić ten fatalny stan rzeczy?
Sławomir Brzózek: Nie do końca wierzę, że zasilanie w 100% bezemisyjną energią będzie kluczowym warunkiem zgody na inwestowanie, także w Europie. Na razie jest to po prostu nierealne. Ale, co równie jasne – europejska i światowa gospodarka idą ścieżką ku dekarbonizacji i neutralności węglowej, to fakt. Nie każdy to dostrzega lub chce dostrzegać, ale – powtórzę – to fakt.
Pracują na to cała machina finansowania, gdzie „instrukcją” dla biznesu jest Zielona Taksonomia, raportowanie ESG i zarządzanie z należytą starannością. To sensownie wytyczona droga do przyszłości. Ale biznes działa tu i teraz: coraz bardziej widać granice jego możliwości finansowych i technologicznych i coraz wyraźniej widać negatywną rolę jaką odgrywa polski miks energetyczny i jego bardzo wysoki ślad węglowy. Konsekwencje to powiększanie ryzyk finansowych i konkurencyjności, obniżanie reputacji, osłabianie wiary w pomocniczą rolę państwa i jego siłę sprawczą.
Teraz ślad węglowy działalności i produktów polskich firm obliczany w oparciu o metodę danych z rynku (market based – dane o śladzie węglowym wykorzystanej energii dostarczane są przez wytwórców energii) wygląda coraz lepiej – wynika to z prywatnych inwestycji w instalacje produkujące energię bez- lub niskoemisyjnie oraz z kupowania „zielonej energii” przez firmy, np. w formule PPA. Granicami są tu zainstalowane moce i efektywność wytwarzania energii i jej cena: ostatecznie przekłada się to na ceny produktów, czyli sięganie do kieszeni klientów. Widać kres możliwości w tym zakresie.
Ale jest także druga metoda, w oparciu o którą musi być ujawniany ślad węglowy działalności i produktów: metoda ulokowania (location based), oparta właśnie o ślad węglowy miksu energetycznego kraju, w którym prowadzona jest działalność. A ta stawia nas na szarym końcu produktów i usług w Europie. Żeby to zmienić musimy jak najszybciej system produkcji energii zmieniać w kierunku jak najniższej emisyjności, dbając jednocześnie o jego stabilne działanie. To oczywiście truizm, bo wiemy to od lat, ale ciągle tego nie urzeczywistniamy – wystarczy popatrzeć na zawirowania wokół wiatraków, programu prosumenckiego czy budowy elektrowni atomowych. Planowane elektrownie atomowe w tym kontekście są dla nas niezbędne jako pracujące w podstawie. Inaczej skazujemy się na węgiel.
Redakcja: Pytanie korespondujące z poprzednim. Wg Energy Charts jesteśmy na trzecim miejscu od góry jeśli chodzi o cenę prądu w UE – 82 euro/MWh. Przed nami Irlandia (99 euro) i Włochy (92 euro)). Za nami Niemcy (68 ) i Czechy (72). To dlatego, że aż 60,95 proc. energii uzyskujemy z węgla, a zaledwie nieco ponad 9 proc. z farm wiatrowych. Na podtrzymanie nierentownego górnictwa wydamy w 2025 roku 9 mld zł (w obecnym7,5 mld). To raczej droga donikąd…
Sławomir Brzózek: Właściwe jest w tym przypadku racjonalne podejście, rzetelna kalkulacja co i na jakich warunkach się opłaca, a co nie i jakie rozwiązania będą tu właściwe. Znowu mamy do czynienia – choć to ponownie truizm – z kryzysem przywództwa. O rozwiązaniach gadamy od 30 lat. Wiemy jak problem diagnozować i jak go rozwiązywać, aby świadomie wyciągnąć maksimum korzyści i zminimalizować straty, uwzględniając w tym potrzeby, możliwości i ograniczenia wszystkich interesariuszy.
Poza częściowymi reformami jednego z rządów przed laty (co i tak było sukcesem) – czemu tego nie robimy? Czemu potrafimy takie procesy przeprowadzić w biznesie na poziomie firmy czy grupy kapitałowej, ale nie umiemy tego urzeczywistnić na poziomie państwa? Marnujemy miliardy – nie dlatego, że wspieramy górników, ale dlatego, że działamy bez celu i planu transformacyjnego. Marnujemy też kolejne miliardy, jakie Polska pozyskuje z ETS – to środki z przeznaczeniem na transformację i dekarbonizację właśnie, a efekty ich wykorzystania są, jak mówi młodzież, „no jakby” słabo widoczne.
Redakcja: Przywódcy największych gospodarek światowych de facto zignorowali szczyt klimatyczny COP29 w Baku. Brzmią też zapewne jeszcze w uszach wielu ekspertów z zakresu ESG wypowiedzi dwóch Donaldów: Trumpa (że „nie wiążą Ameryki żadne zielone zobowiązania”) i Tuska (że „niektóre założenia emisji CO2 rozbrajają europejską gospodarkę”). Mamy do czynienia z przerażającą ignorancją i skrajnym brakiem wyobraźni ze strony możnych tego świata?
Sławomir Brzózek: Cóż, „taki mamy klimat” polityczny. Ale nie przeceniałbym faktu, jak Pan to określił, zignorowania COP. Rola tych konferencji jest w mniejszym stopniu stanowiąca, przede wszystkim inspiracyjna, negocjacyjna i wyrównująca stanowiska. W Baku nie miało być takich elementów, najważniejsze decyzje zostały wypracowane i przyjęte poprzednio. A wobec chaosu jaki mamy teraz na świecie – otwartej agresji Rosji na Ukrainę, rosnących napięć między USA a Chinami, rozpalonego konfliktu na Bliskim Wchodzie, polaryzacji i lawinowo narastającemu poczuciu zagrożenia zewnętrznego i wewnętrznego w wielu społeczeństwach – świat po prostu musi troszkę „wstrzymać oddech”, zwolnić, postępować bardziej zachowawczo. Nikt więc nie będzie brawurowo szarżował w Baku na COP-ie. Szczególnie w obliczu wypowiedzi i poczynań Donalda Trumpa, prezydenta elekta światowego mocarstwa.
Co do obu cytowanych wypowiedzi, to zdecydowanie na pewno one ciągle rezonują w wielu głowach – i jestem pewien, że w każdej głowie inaczej. Obie mają dwie cechy wspólne: pierwszą jest ich ogólność (o drugiej za chwilę), a cytaty wyjętych z nich fragmentów na pewno jednych przyprawiają o obawy lub wręcz strach, u innych budzą jakieś nadzieje i popychają do kalkulowania i gry „na spadki”. Ale trzeba podkreślić, że wypowiedzi są jednocześnie całkiem inne, wypowiedziane są w innych kontekstach, w innym celu i w innych okolicznościach.
Co do wypowiedzi i – co ważniejsze – posunięć prezydenta elekta Donalda Trumpa, to potwierdzają one obawy o odejście od konstruktywnej roli Stanów Zjednoczonych w procesie „zielonej transformacji” dokonywanym wspólnie, przez wspólnotę międzynarodową. Już raz to widzieliśmy. Chociaż jest to niezrozumiałe i wydaje się nieracjonalne, bo to właśnie USA na tym etapie umiały najskuteczniej skorzystać z kierunku nadanemu przez Europę. Być może Trump chce na tym utargować jeszcze więcej i narzucić swoje warunki, co byłoby wariantem optymistycznym.
Albo, w wariancie pesymistycznym: Trump po prostu, bez dodatkowych ceregieli i zabiegów maskujących, przekieruje wysiłki i finansowanie USA z powrotem na naftowe, gazowe i węglowe technologie, co będzie korzystne dla wielu biznesów posiadanych lub sprzyjających północnoamerykańskim konserwatystom, zapleczu republikanów. To wyjaśniałoby wspomnianą „nieracjonalność”. Jednocześnie nie sposób oddzielić tutaj spraw gospodarczych od politycznych, a to ekstremalnie wzmacnia obawy i poczucie niepewności. Co izolacjonizm i partykularyzm USA w dowolnej sferze oznacza dla świata i dla Europy, a szczególnie dla naszej jej części – łatwo sobie wyobrazić. I czy chcemy, czy nie chcemy, musimy się przygotowywać na różne warianty rozwoju sytuacji: od bezpardonowych negocjacji po izolację USA. Ostatni dzwonek właśnie cichnie.
I w takim właśnie kontekście wybrzmiała wypowiedź premiera Donalda Tuska: w ciągle początkowym stadium poważniej podejmowanej przez Europę refleksji nad sobą samą w obliczu wyboru Trumpa i z raportem Draghiego przed oczyma. Ale wypowiedź ta może oznaczać w zasadzie wszystko: od postulatu całkowitego odejścia od dekarbonizacji gospodarki, przez korektę tego, co źle działa, po stworzenie mocnych mechanizmów potężnego i precyzyjnego wsparcia finansowego dla transformacji europejskiego biznesu. Możemy się tylko domyślać, że będzie inaczej. Otwiera to obszar nieograniczonych w zasadzie spekulacji, rosną obawy, oczekiwania, tworzy się trudna atmosfera, w której biznes musi podejmować decyzje strategiczne, więc będzie podejmował je zachowawczo, bo przecież nikt nie będzie zwiększał swojej ekspozycji na ryzyko. A to co oznaczała wypowiedź Premiera RP i czy w ogóle cokolwiek oznaczała – dowiemy się z czasem. I to jest słabość – w ważnych sprawach od kluczowych polityków nie takich pytyjskich wypowiedzi oczekujemy.
I to jest druga cecha wspólna obu wypowiedzi: w mojej opinii wynikały zapewne także z chłodnej politycznej kalkulacji i głosu pod oczekiwania możliwie największej grupy wyborców. Politycy nazwą to pragmatyzmem, zwykły człowiek nazwie to cynizmem, niespójnością lub wręcz hipokryzją. A w polityce nie ma słów bez znaczenia. Na takich, często wyrwanych z kontekstu fragmentach wypowiedzi budowane są całe strategie i scenariusze gry na wzrost lub na spadek. A to dla każdego z nas będzie przynosiło całkiem wymierne konsekwencje.