Rozmowa z Agnieszką Bareją

Rozmowa z Agnieszką Bareją, ekspertką z zakresu raportowania zrównoważonego rozwoju i relacji inwestorskich, od kilkunastu lat związanej z rynkiem kapitałowym, działaczką UN Global Compact Network Poland.
Redakcja: „Nikt i nic nie powstrzyma globalnej zielonej transformacji. Nawet krótkowzroczny Donald Trump” – orzekł Mark Kelly, demokratyczny senator z Arizony. Nic dodać, nic ująć?
Agnieszka Bareja: Dodałabym wypowiedź byłego republikańskiego gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera: „Ci, którzy zaprzeczają zmianom klimatycznym, są jak ci, którzy twierdzili, że koń i powóz nigdy nie zostaną zastąpione przez samochody”…
Dane mówią same za siebie – według Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA), globalne inwestycje w odnawialne źródła energii w 2023 r. osiągnęły rekordowe 1,7 bln $. Firmy takie jak Tesla, Microsoft czy Apple wdrażają strategie neutralności klimatycznej, ponieważ widzą w tym przewagę konkurencyjną. Unia Europejska, Chiny, Japonia – wszystkie te gospodarki inwestują w technologie niskoemisyjne, rozumiejąc, że kto pozostanie przy węglu i ropie, ten zostanie w tyle. Nawet amerykańskie korporacje nie czekają na sygnał polityczny – według raportu CDP ponad 80% firm z indeksu S&P 500 już publikuje swoje strategie ESG.
Biznes rozumie, że przyszłość leży w zielonej transformacji. Biznes zna szacunki Banku Światowego, mówiące o tym, że skutki zmian klimatu mogą kosztować światową gospodarkę ponad 23 bln $ do 2050 r. Kraje rozwijające się już odczuwają skutki ekstremalnych zjawisk pogodowych – doświadczają susz, powodzi i pożarów, które mają bezpośredni wpływ na globalne łańcuchy dostaw.
Coraz więcej firm przyjmuje na siebie odpowiedzialność za zmiany klimatyczne i nie ogląda się na polityków. Oczywiście, dobre regulacje mogą ten proces przyspieszyć, ale nawet bez nich rynek sam zmierza w stronę zrównoważonego rozwoju. Doskonałym przykładem jest korporacja IKEA, która już dziś inwestuje miliardy euro w odnawialne źródła energii i planuje osiągnąć neutralność klimatyczną do 2030 r. Kolejny przykład to niemiecki Siemens, który wycofuje się z inwestycji w paliwa kopalne i inwestuje w zielony wodór. Firmy technologiczne, motoryzacyjne i finansowe widzą w ESG ogromną szansę, nie tylko na redukcję ryzyka, ale i na zwiększenie rentowności. Według raportu McKinsey, spółki dobrze zarządzające kwestiami ESG osiągają wyższe zwroty dla akcjonariuszy i mają niższe koszty kapitału.
Kto zignoruje zrównoważony rozwój, ten za kilka lat znajdzie się poza rynkiem. Inwestorzy już dziś odwracają się od firm, które nie spełniają standardów ESG – BlackRock, największy fundusz inwestycyjny na świecie, zarządzający 10 bln $, deklaruje, że priorytetem są inwestycje zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju.
R: Mario Draghi w swym słynnym już raporcie z ubiegłego roku wieszczył powolną agonię Unii Europejskiej w konfrontacji z gospodarkami USA i Chin, jeśli nie znajdzie ona co roku na poprawę konkurencyjności 800 mld €. To wciąż aktualny postulat?
AB: Europa ma ogromny potencjał, ale jeśli nie zadbamy o mechanizmy finansowania i nie będziemy inwestować w innowacje na dużą skalę, to rzeczywiście grozi nam stagnacja. Skąd więc pozyskać te miliardy, o których mówi Draghi?
Po pierwsze, kluczową rolę odgrywa kapitał prywatny. Już teraz widzimy rosnące zainteresowanie inwestycjami ESG – fundusze, banki i korporacje chcą angażować kapitał w projekty związane z zieloną transformacją. Ale żeby ten strumień środków płynął szerzej, potrzebna jest stabilność regulacyjna i jasne ramy prawne. Biznes nie lubi niepewności.
Po drugie, Unia Europejska musi stworzyć jeszcze bardziej atrakcyjne warunki dla inwestycji w technologie przyszłości – sztuczną inteligencję, energetykę odnawialną, produkcję baterii, wodór. To obszary, w których USA i Chiny rzeczywiście wyprzedzają Europę, bo tam skala finansowania publicznego i prywatnego jest większa.
Po trzecie, potrzebne są reformy fiskalne i efektywniejsze wykorzystywanie zasobów unijnych. Mamy fundusze, mamy instrumenty jak np. Europejski Bank Inwestycyjny – pytanie, czy środki są lokowane w sposób strategiczny, czy też rozdrabniamy je na mniejsze, mniej efektywne projekty.
Europa ma jeden zasadniczy problem: tempo działania. Amerykańska ustawa Inflation Reduction Act (IRA) to gigantyczny pakiet subsydiów, który przyciąga inwestycje. Chiny z kolei mają przewagę skali i kontroli nad kluczowymi surowcami. Unia, jeśli chce pozostać konkurencyjna, musi działać szybciej i bardziej elastycznie.
Zielona transformacja to nie „luksusowa fanaberia”, ale strategia na przyszłość. Problem nie leży w samym celu, tylko w tym, czy Unia potrafi wdrażać go skutecznie i równolegle wzmacniać swoją konkurencyjność. Jeśli się tego nie nauczymy, to nie Zielony Ład nas osłabi, lecz brak zdolności do dostosowania się do nowej rzeczywistości.
R: Czy zatem Kompas Konkurencyjności Ursuli von der Leyen, któremu w związku ze wsparciem najbardziej energochłonnych przemysłów zarzuca się faktyczne spowolnienie zielonej transformacji, może stanowić skuteczne remedium na europejskie bolączki?
AB: Kompas Konkurencyjności to krok w dobrą stronę, ale wciąż pozostaje wiele znaków zapytania. Unia Europejska musi znaleźć równowagę między ambicjami klimatycznymi a potrzebą zachowania konkurencyjności. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście ten projekt doprowadzi do rozwoju innowacji i nowoczesnej gospodarki, czy stanie się tylko tymczasowym wsparciem dla przestarzałych sektorów, które ostatecznie i tak będą musiały się dostosować do globalnych realiów?
Jeśli nacisk zostanie położony na modernizację energochłonnych branż, Europa może wyjść z tej zmiany silniejsza. Natomiast jeśli wsparcie pójdzie na utrzymywanie przestarzałych technologii, ryzykujemy spadek konkurencyjności. Kluczowe będą mądre inwestycje – przykładowo, Francja i Niemcy już teraz tworzą fundusze wspierające nowoczesne technologie, takie jak przemysłowa dekarbonizacja i energia jądrowa nowej generacji.
Jeśli Kompas Konkurencyjności zostanie źle wdrożony, to faktycznie istnieje ryzyko, że zamiast modernizować przemysł, będziemy go sztucznie podtrzymywać przy życiu. Wspieranie energochłonnych sektorów musi iść w parze z ich transformacją, a nie być pretekstem do spowolnienia zmian. Europa nie może pozwolić sobie na konserwowanie starych modeli gospodarczych, bo to prowadziłoby do jeszcze większej utraty konkurencyjności w dłuższej perspektywie.
Pojawiają się też głosy, że jeśli nie wesprzemy dziś energochłonnych branż, to produkcja przeniesie się do krajów, gdzie normy środowiskowe są znacznie niższe i jest to realne zagrożenie. To tzw. carbon leakage, czyli ucieczka emisji do krajów z mniej restrykcyjnymi regulacjami. To realny problem, dlatego Unia wdraża mechanizmy takie jak CBAM (Carbon Border Adjustment Mechanism), czyli podatek węglowy od importowanych towarów. Ale kluczowe jest, żeby zamiast konkurować niższymi standardami, Europa konkurowała innowacjami.
Wspieranie przemysłu powinno być ukierunkowane na transformację, a nie na utrzymanie status quo. To oznacza inteligentne subsydia – nie na samą energię dla fabryk, ale na efektywność energetyczną, zielone technologie, odnawialne źródła energii.
R: Przejdźmy na krajowe podwórko. Czy inwestorzy będą stawiać na spółki bez strategii zrównoważonego rozwoju? Dlaczego im wcześniej zaczniemy pracę nad analizą tzw. podwójnej istotności, tym lepiej? Co daje okres przejściowy w kontekście łańcucha wartości?
AB: Rynek jasno pokazuje, że spółki bez strategii zrównoważonego rozwoju tracą na atrakcyjności. Nie chodzi już tylko o wymogi regulacyjne, ale także o presję ze strony inwestorów, klientów i partnerów biznesowych. W dzisiejszych czasach brak strategii ESG to po prostu ryzyko – finansowe, operacyjne i reputacyjne.
W praktyce oznacza to, że spółki, które nie wdrażają zasad ESG, mogą mieć utrudniony dostęp do kapitału – banki coraz częściej uzależniają finansowanie od spełniania kryteriów zrównoważonego rozwoju. Ponadto fundusze inwestycyjne coraz bardziej skupiają się na spółkach odpowiedzialnych środowiskowo i społecznie.
Do tego dochodzi presja regulacyjna – dyrektywa CSRD (Corporate Sustainability Reporting Directive) obliguje coraz większą liczbę firm do raportowanie w sposób zgodny z analizą podwójnej istotności. Jest to podejście, które łączy dwa aspekty. Po pierwsze, wpływ firmy na otoczenie – środowisko, społeczeństwo, gospodarkę. Po drugie, wpływ czynników ESG na firmę, np. ryzyka związane z kryzysem klimatycznym, regulacjami czy zmianami preferencji konsumentów.
Odnosząc się do okresu przejściowego – jest to czas, który firmy powinny wykorzystać na przygotowanie się do nowych wymagań, zarówno w swoich strukturach, jak i w całym łańcuchu dostaw. Zrównoważony rozwój to nie tylko to, co firma robi wewnętrznie, ale też z kim współpracuje. Przykładowo, jeśli duża firma objęta regulacjami raportowania ESG współpracuje z podwykonawcami, którzy nie spełniają standardów środowiskowych czy społecznych, to cały jej łańcuch wartości może stać się obciążeniem. Okres przejściowy pozwala na stopniowe dostosowanie się dostawców, wypracowanie nowych standardów i uniknięcie sytuacji, w której firmy musiałyby gwałtownie zrywać relacje biznesowe.
Każdy, kto funkcjonuje w ekosystemie biznesowym, będzie musiał dostosować się do nowych realiów. Małe i średnie przedsiębiorstwa, nawet jeśli same nie podlegają bezpośrednio regulacjom, będą musiały dostosować się do wymogów swoich większych partnerów. Wcześniejsze działanie to przewaga konkurencyjna – firmy gotowe na transformację zdobędą lepsze kontrakty i bardziej stabilne relacje biznesowe. Wśród polskich firm rośnie świadomość powyższego faktu, ale wiele przedsiębiorstw nadal traktuje ESG jako biurokratyczny obowiązek, a nie strategiczny element budowania wartości. Ci, którzy już dziś traktują ESG poważnie, będą liderami rynku za kilka lat.